,,Zaczął jeść. Najpierw po prostu wypił płyn. (…) Do-o-bre! Oto ta krótka chwila, dla której żyje zek [więzień Gułagu – D.Sz]! Teraz już nic Szuchowowi nie przeszkadza – ani że wyrok duży, ani że dzień długi, ani to, że znowu nie będzie niedzieli. Myśli teraz: jakoś się przeżyje! Przeżyjemy wszystko, da Bóg, dożyjemy końca! (…) Wiele mu się tego dnia udało: nie poszedł do karceru, brygady nie pognano na Socgorodok, przy obiedzie podprowadził kaszę, brygadzista dobrze załatwił normę, dobrze się Szuchowowi murowało (…). I nie zachorował, przetrzymał. Minął dzień niczym nie zmącony, nieomal szczęśliwy. W jego wyroku było takich dni od gwizdka do gwizdka trzy tysiące sześćset pięćdziesiąt trzy.” (A. Sołżenicyn, Jeden dzień Iwana Denisowicza, Warszawa 1989, s. 92, 109-110).
„Mam uwagę natury formalnej. W punkcie poświęconym wyjazdowi do województwa gdańskiego w maju br., znalazło się sformułowanie »mniejszość kaszubska«. Bardzo proszę Prezydium, aby nie używać go w przypadku, gdy pisze się o Kaszubach, gdyż wzbudza emocje. Można na przykład napisać »kaszubska grupa etniczna«” (Jan Wyrowiński, niegdyś poseł i Prezes Zarządu Głównego Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (1994-1998), a obecnie senator, na posiedzeniu sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, w styczniu 1996 roku – zob.: „Biuletyn z posiedzenia sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych w dniu 09.01.1996 r.”, nr 36 (nr 2206/II kadencja), s. 2).
Co łączy te cytaty? Czyż nie jest to swoisty sposób na przeżycie (celowo nie piszę: życie), na wegetację?! Czyż nie ilustrują one przejawy tej samej mentalności, którą przywykło się nazywać mentalnością niewolnika?
Jakiegoż pana (panów) boją się współcześni kaszubscy niewolnicy, że nie chcą go drażnić? Niestety, tego nie podają. Można się jednie domyślać, że takim panem jest np. Prezydent RP, który jednych pogłaszcze za dobre zachowanie, a drugim – za złe (według niego) – pogrozi, a nawet urządzi publiczną chłostę. Tym panem mogą być polskie media, z którymi nie warto zadzierać. Mogą nim być również nawet sami Kaszubi (a w zasadzie to ich część, dodajmy: znacząca), ze strony których mogłyby popłynąć głosy oburzenia. W końcu, przez całe lata, tak a nie inaczej sami kształtowali ich poglądy. Kaszubów trudno jednak za to obwiniać.
Od kilkuset lat nie byliśmy gospodarzami naszej ziemi. Nasza elita się zgermanizowała lub spolonizowała, kaszubskość przetrwała niemal wyłącznie w warstwie chłopskiej, a jak chłop był traktowany w ciągu wieków, to wiemy, jeśli nawet u nas miał może trochę lepiej niż gdzie indziej. W dużej mierze chłopski rodowód ma nasza (czy zawsze można ją jednak nazwać „naszą”?) inteligencja. Przełom nastąpił dopiero w 1989 roku – bardzo szybko staliśmy się gospodarzami, a mówiąc ściślej – po zmianie stosunków etnicznych – współgospodarzami ojczystej ziemi. Co zaskoczyło chyba nas samych i naszych polskich sąsiadów. Niestety, resztki dawnej mentalności od czasu do czasu się w nas odzywają. Dlatego też często wolimy cicho siedzieć, bo zastanawiamy się nad tym, co mityczni „oni” powiedzą. Dlatego jesteśmy zadowoleni z tego, co już mamy. Wmawiamy sobie nawet, że lepiej to już nam być nie może. Lepiej nie drażnić pana, bo jeszcze nam tę wolność odbierze.
Trudno winić tych Kaszubów, że jeszcze nie pozbyli się starego myślenia. Tak po ludzku, to nawet trudno winić tych, co stoją na ich czele. Być może, że niektórzy z nich zrobili nawet karierę głosząc to, co ówczesna (czy obecna) władza chciała (chce) słyszeć. Teraz, ciężko byłoby im się wycofać z głoszonych przez całe życie poglądów. Można to nawet jakoś zrozumieć, dlatego opisując skrawek naszej rzeczywistości, zarazem nie chcę nikogo oskarżać. Żyliśmy według schematów myślowych, które nam narzucano od XIX wieku, a potem sami je przyjęliśmy za swoje. Bezkrytycznie przyjmowaliśmy to, co nam podawano do przyjmowania. Niektórzy wręcz boją się konsekwencji nowego myślenia. Tu zawsze przychodzą mi na myśl słowa Jana Karnowskiego, po ukazaniu się „Słownika języka pomorskiego czyli kaszubskiego” Stefana Ramułta:
„Oszałamiające wprost wrażenie wywarła na mnie lektura słownika Ramułta. (…) Kaszubszczyzna, dotychczas tak poniżana, ukazała mi się we fantastycznym świetle dziejowym – jako samodzielny język słowiański, samoistny wykładnik duszy kaszubskiej, który jest ostatnią pozostałością ongiś wielkiego i walecznego szczepu słowiańskiego Pomorzan. Chodziłem przez pewien czas jak we śnie, nie mogłem się z jednej strony pozbyć marzeń na temat wspaniałości pomorskiej, a z drugiej strony nasuwały mi się pytania: jakie konsekwencje z tego faktu odrębności kaszubszczyzny, ustalonej przez Ramułta w tak przekonywującej, jak mi się wtenczas wydawało, formie – należy w obecnej dobie wysunąć, a przede wszystkim, jak ten fakt pogodzić z nowoczesną kulturą polską, którą my wszyscy dotąd uznawaliśmy za naszą rodzoną matkę. Muszę przyznać, że problemu tego rozwiązać nie mogłem i długo nad nim się w seminarium głowiłem, nim doszedłem do pewnego kompromisu, gdyż konfliktu między kaszubszczyzną i polszczyzną nie byłbym zdołał rozwiązać i byłbym prawdopodobnie pod ciężarem tego konfliktu się załamał. Nie ja sam tylko miałem takie doświadczenie na tle Ramułta.” (J. Karnowski, Moja droga kaszubska, oprac. J. Borzyszkowski, Gdańsk 1981, s. 24, 26.)
Wystarczy w tym tekście wyciąć słowo „język” a w jego miejsce dać „odrębność narodową” i od razu obrazuje nam współczesne dylematy Kaszubów. Może je mieć dziś spora grupa Kaszubów wychowanych na tradycyjnych schematach. Choć odczuwają tę odrębność, to jednak kłoci się z tym, co im wpajano do głów przez dziesiątki lat. Bo jak pogodzić własne odczucia z tym, co mówią np. w szkole, w mediach, w Kościele, co mówią inni Kaszubi i to z tytułami profesorskimi. A jeśli niemal wszyscy tak mówią, to zapewne ja nie mam racji – pomyśli sobie prawdopodobnie niejeden Kaszuba, nie mogąc dłużej znieść tego dysonansu. Niejeden Kaszuba w tej sytuacji nie tylko ulegnie powszechnie głoszonym poglądom, ale także będzie się z nimi identyfikował, aż w końcu nastąpi ich internalizacja. Dlatego też potem będzie ich zażarcie bronił, choć w punkcie wyjścia nie były jego poglądami. Być może, że tacy ludzie będą odporni na wszystkie argumenty, wbrew rzeczywistości, wbrew wszystkim faktom, będą nadal utrzymywać, że wszyscy Kaszubi są Polakami. Stąd tak trudno przekonać do naszych racji zwłaszcza starsze pokolenie. Pokolenie to, często nie mające dostępu do niezależnej myśli kaszubskiej, raczej nie zmieni już swoich poglądów. Stąd Kaszëbskô Jednota ma swych szeregach przede wszystkim ludzi młodych i na młodych powinna głównie liczyć. Powinna liczyć na tych młodych, którzy nie boją się podejmować tematów, co dla innych „budzą emocje”.
Postawy ludzi, którzy boją się podejmować sprawy „wzbudzające emocje” są niepokojące dla naszej przyszłości. Są to pomysły na przeżycie, a nie na życie dla wolnych ludzi. To może pozwoli nam przetrwać, ale nie zagwarantuje rozwoju. A my nie możemy stać w miejscu! Nie wiemy, w jakim kierunku pójdzie rozwój sytuacji. Nie można czekać, trzeba aktywnie kształtować los. Gdybyśmy mieli na początku lat 90. XX wieku na czele ruchu kaszubskiego osoby, które nie bałyby się stwierdzić, że Kaszubi są mniejszością, to dzisiaj cała dyskusja byłaby zbędna. Musimy bowiem pamiętać, że ze strony władz polskich można było wówczas spodziewać się przychylnego stanowiska. Gdy na początku obecnego wieku Artur Jabłoński zgłosił ten postulat, to było już za późno. W sejmowej debacie często bowiem przywoływano wcześniejszą postawę władz ZKP, które takim statusem nie były zainteresowane. Wystarczy też przypomnieć sprawę nazwy naszego województwa. Łudzono nas, że trzeba się pogodzić z obecnym statusem, ale wkrótce do dyskusji się wróci, może da się wszystko zmienić. A dziś już nikt do tego nie wraca. Starajmy się wyciągać wnioski z naszej historii, nawet tej nieodległej. Nie odkładajmy ważnych spraw na później. Wreszcie nie popadajmy w samozadowolenie, że już tyle osiągnęliśmy, że mamy od tysiąca lat najlepszą sytuację, że przed nami już tylko świetlana przyszłość. Cieszmy się z tego, co osiągnęliśmy, ale dalej pracujmy. Pamiętajmy o tym, że polska konstytucja i prawo międzynarodowe chronią mniejszości narodowe i etniczne oraz gwarantują im możliwości rozwoju, natomiast nic nie wspominają o „społeczności posługującej się językiem regionalnym”.
A swoją drogą, abstrahując już od spraw kaszubskich, zastanówmy się, jak potoczyłyby dzieje całej ludzkości, gdyby ta nie chciała podejmować spraw, które „budzą emocje”. (Cdn.)
Dariusz Szymikowski