Przymierze Kaszubów z Polską – odczytanie symbolu

Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors

Dux Cassubiae – Książę Kaszubski. Takim tytułem określa papież Grzegorz IX w swojej bulli, wystawionej 19 marca 1238 roku, dwóch nieżyjących już w owym czasie władców pomorskich: Bogusława I oraz jego syna Bogusława II.

Dla historyków fakt ten ma znaczenie o tyle, że jest to pierwsze znane pojawienie się nazwy „Kaszuby” w piśmiennictwie. Jednak dla samych Kaszubów, którzy dzień 19 marca postanowili uczynić swoim świętem, tamto wydarzenie sprzed prawie 770 lat jest czymś więcej – jest symbolem. Oto głowa chrześcijańskiego universum, uznając tytuł książęcy władcy Cassubii, tym samym niejako potwierdza godność ludu, nad którym władca ten panuje. Papież robi to, wymieniając w oficjalnym łacińskim dokumencie krainę Kaszubów pod jej nazwą własną, jaką zapewne już wtedy sami Kaszubi określali na co dzień ziemię pomorską.

Dzisiaj możemy powiedzieć, że lud o tak starej i szacownej metryce nie może być uznawany tylko za „materiał etnograficzny”. Stanowi on pełnoprawny składnik europejskiej wspólnoty kultur, dlatego też pamięć o tamtym odległym w czasie wydarzeniu przechowywana jest przez Kaszubów z pietyzmem, tak jak z troską przechowywane są przez ludzi w sile wieku ich świadectwa dojrzałości.

W jakiś czas po wydaniu przez Grzegorza IX bulli w bagnistym gruncie gdzieś na rubieży Kujaw utonął złoty pierścień. Odnaleziono go tam po ponad sześciuset latach. Pierścień okazał się własnością Świętopełka, księcia kaszubskiego, uznawanego za najwybitniejszego znanego dziejopisom władcę Pomorza. Ta historia brzmi jak opowieść Tolkiena. Wyobraźnia podsuwa różne domysły na temat tego, w jaki sposób pierścień zagubił się w błotnistych ostępach źródeł Noteci, daleko za południową granicą państwa pomorsko-gdańskiego. Dla nas ważne jest, że się odnalazł i dzisiaj przemawia blaskiem ośmiu wieków swojej historii.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niedawno można było go oglądać w pobliskiej Zielonej Bramie. Szkoda, że tak krótko. A przecież jego miejsce jest tutaj, w dawnej siedzibie jego właściciela, w cieniu świątyni oliwskiej kryjącej groby Świętopełka oraz innych władców Pomorza. Nadszedł już czas, by ten symbol kaszubskiej siły i dumy na trwałe powrócił tam, skąd wyruszył w swoją długą podróż. Akt przekazania pierścienia Gdańskowi byłby pięknym symbolicznym gestem, który można będzie porównać do powrotu Kamienia Przeznaczenia. Ten głaz koronacyjny, narodowa relikwia Szkotów, przekazany został im w 1996 roku z opactwa westminsterskiego w Londynie i od tego czasu, po siedmiu wiekach nieobecności, prezentowany jest ze czcią na zamku w Edynburgu.

Pozwolę sobie odwołać się do jeszcze jednego wydarzenia z XIII wieku, symbolicznego dla kaszubskiej tożsamości. Myślę tu o układzie zawartym w Kępnie w 1282 roku pomiędzy synem Świętopełka Mestwinem a księciem poznańskim Przemysłem, późniejszym królem Polski. Mocą tego układu, nazywanego też Testamentem Mestwina, jego dziedzictwo – ziemia kaszubska – po śmierci księcia połączyło się trwale z państwem polskim. Kaszubi w swoim wykładzie polityki historycznej interpretują ten akt jako ich dobrowolny związek z Polakami, obowiązujący po dziś dzień. Można powiedzieć, że w takim rozumieniu jest to zapowiedź zasady „wolni z wolnymi”, którą kierowali się późniejsi o trzysta lat sygnatariusze Unii Lubelskiej.

Polska mitologia narodowa silnie podkreśla dobrowolny charakter związku, w jaki mocą tej unii weszły z nami ludy sąsiednie. Zasada dobrowolności legła tu u podstaw mitu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W dużej mierze jest to prawda. Olbrzymich obszarów na wschodzie nie zdobywaliśmy przeważnie drogą podbojów, lecz umacniających się sojuszy społeczności obywatelskich, jakimi były ówczesne środowiska szlacheckie Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Podobny proces zachodził już wcześniej w relacjach z rycerstwem i miejskim patrycjatem Prus Królewskich.

Nie należy jednak zapominać o tym, że pojęcie „dobrowolnego związku” było w przeszłości wielokrotnie nadużywane przez silniejszych partnerów takich układów. Rozmaite imperia lub państwa wielonarodowe, które pojawiały się i upadały w historii, budowały wręcz na tym micie swoją potęgę. I budują nadal. Rzecz w tym, że zasada dobrowolności, obowiązująca na początku, przeważnie bardzo szybko staje się fasadą usprawiedliwiającą państwowy przymus i etniczną hegemonię jednego tylko podmiotu takiego związku. Co więcej – jej fałsz, niekiedy ukrywany przez całe stulecia, ujawnia się z całą mocą w momencie rozpadu imperialnej konstrukcji. Narody zmuszone do „dobrowolnego” związku z narodami silniejszymi, z czasem wybijając się na niepodległość, często przyczyniają się do upadku samego hegemona.
Tak było z Ukraińcami, którzy w XVII wieku wypowiedzieli posłuszeństwo polskiej zwierzchności. Wysiłki przekształcenia Rzeczypospolitej w państwo Trojga Narodów okazały się spóźnione. Ukraińcy suwerenności wtedy nie uzyskali, ale ich powstanie było początkiem serii wydarzeń, w wyniku których upadła sama Rzeczypospolita. Ten fatalny proces zaważył też na stosunkach polsko-ukraińskich w XX wieku. Dopiero dziś, gdy niepodległa Polska (członek Unii Europejskiej) sąsiaduje z niepodległą Ukrainą (otwartą – mimo przeciwności – na integrację z Unią), pojawia się historyczna szansa naprawienia tamtych zapóźnień.

Nie zamierzam snuć wykładu na temat realnego stopnia dobrowolności historycznego związku Kaszubów z Polską. Powiem tylko, że piękny symbol Testamentu Mestwina, o ile miałby być dzisiaj wartością żywą i niezakłamaną, powinien być dla nas wszystkich impulsem do nieustannego zobowiązania: mamy współtworzyć i podtrzymywać wspólnotę ludzi wolnych. My wszyscy – to znaczy i Polacy, i Kaszubi, a także ci, którzy czują się i Kaszubami i Polakami.

Na czym właściwie polega znaczenie tego symbolu dla Polaka? Dlaczego ja, nie-Kaszuba, pozwalam sobie zabierać Państwu czas na kaszubskim święcie? Otóż uważam, że Kaszubi samym swoim istnieniem przypominają dziś Polsce, na czym polega jej historyczna wielkość. Kaszubska obecność może być dla Polaków sygnałem, wskazującym na to, czym jest, a raczej: czym był i czym może być naród.

Naród jest pojęciem ważnym w życiu człowieka. Zbyt ważnym i zbyt intymnym, abyśmy mieli pozwolić, by zawłaszczyli je etnologowie, socjologowie lub politycy. W tym podstawowym, a jednocześnie najszerszym rozumieniu naród jest niewątpliwie wartością. Tak przynajmniej czują to ludzie, którzy z jakimkolwiek narodem się utożsamiają. Ich poczucie narodowe nie jest przecież wyłącznie wypadkową czynników społecznych, mierzonych chłodną, akademicką miarą. Myśląc o swoim narodzie, ludzie ci odczuwają przede wszystkim emocje – miłość, dumę, czasem gniew, żal i wstyd. Tak było zawsze. Z kolei obecnie te same osoby, deklarując przynależność do tego czy innego narodu, w coraz mniejszym stopniu czują się zdeterminowane czynnikami zewnętrznymi: urodzeniem, wychowaniem czy przynależnością państwową. Ich narodowa samoświadomość w coraz większym stopniu wiąże się z indywidualnym wyborem.

Jeżeli spojrzymy na naród jako na wartość, a jednocześnie na państwo jako na instytucję, w której każda wspólnota – także wspólnota etniczna – ma zabezpieczone prawo do rozwijania własnej tożsamości, wnioski nasuną się same. W państwie polskim, takim jakim chcielibyśmy je widzieć, wszystkie wspólnoty etniczne mają prawo do budowania i wzmacniania struktur narodowych, rozumianych bardziej w wymiarze kultury niż polityki. Przyjęcie takiej perspektywy przez obie strony – mniejszość i większość – nie tylko nie będzie zagrożeniem dla państwa polskiego, ale wręcz je wzmocni, wzbogacając skarbiec wspólnej kultury. Będzie też nawiązaniem do polskiej tradycji oraz do najlepszych czasów naszej wspólnej historii. A także do pięknego mitu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, która w rzeczywistości nigdy nie zajaśniała w pełni, ale o którą walczyły ongiś pokolenia Polaków, Litwinów, Ukraińców, Białorusinów, Niemców i innych. Czyż Ugoda Hadziacka, zawarta w 1658 roku, nie była – spóźnioną co prawda – próbą budowy Rzeczypospolitej Trzech Narodów, opartą na uznaniu prawa Ukraińców do samostanowienia? A wypracowali je oni sobie we wspólnym z Polakami państwie.

Jeżeli odwołujemy się do tych tradycji i do tego mitu, nie powinien nam przeszkadzać fakt, że młode kaszubskie elity, których poprzednicy wywalczyli powszechne uznanie rodnej mowy za język, teraz mają odwagę nazywać się narodem. Przecież polscy Kaszubi – jeśli sami tego chcą – mają dziś nie mniejsze prawo do określania się tą dumną nazwą, niż polscy Niemcy, Ukraińcy, Białorusini czy Litwini. Jedyna zasadnicza różnica polega na tym, że centra narodowej kultury kaszubskiej znajdują się w granicach państwa polskiego. Pamiętajmy jednak, że nie zadecydował o tym fatalizm historii, tylko świadomy wybór kolejnych pokoleń Kaszubów, potwierdzających swą postawą wierność przesłaniu Mestwina.

Takie podejście do sprawy kaszubskiej wymagałoby jednak ze strony nas, Polaków – ale w równym stopniu także ze strony samych Kaszubów – zasadniczej rewizji pojęcia polskości. Winno ono być rozumiane mniej niż dotąd w kategoriach etnicznych, bardziej zaś w wymiarze obywatelskiej wspólnoty „wolnych z wolnymi” i społeczności prawa, stojącego na straży sprawiedliwości i godności. Wiele wskazuje na to, że proces takiej zmiany już się rozpoczął. Wolno zatem mieć nadzieję, że w przyszłości takie rozumienie polskości będzie czymś powszechnym i oczywistym – tak jak powszechnym i oczywistym było w minionych wiekach. Dopiero wtedy zdolni będziemy spoglądać na pierścień Świętopełka w pełnym blasku jego majestatu. (-)
Jacek Borkowicz 

Autor jest historykiem Kościoła, publicystą (redaktorem „Więzi”), absolwentem Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Pracuje w Ośrodku Studiów Wschodnich. Artykuł jest przemówieniem, wygłoszonym 19 marca 2007 r., w Dniu Jedności Kaszubów, w Dworze Artusa w Gdańsku.

Dowiedz się więcej: