Wiedno Kaszëbë – reportaż

Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors

Do Toronto pozostały dwie godziny lotu. Nasza podróż z Gdańska trwa już pół doby. Międzynarodowe towarzystwo wypełnia samolot wielojęzycznym gwarem. Wsłuchuję się w dziecinną rozmowę wracających z kolonii w Polsce nastolatek z polonijnych rodzin mieszkających w Kanadzie. I nagle ktoś za mną zaczyna mówić o Kaszubach. – Jeśli chcecie państwo poznać inną Kanadę, wybierzcie się na Kaszuby. – Jakie Kaszuby? – pyta ojciec pięcioosobowej rodziny, która wybrała się za ocean na wakacje. – Czy to gdzieś niedaleko Toronto? – Jakieś 5 godzin jazdy samochodem od tego kilkumilionowego skupiska ludzi tworzącego największą aglomerację w prowincji Ontario. Wśród dziewiczych lasów, olbrzymich jezior i skalistych wzgórz przed 150-cioma laty osiedlili się tam Kaszubi z Pomorza będącego wówczas częścią Prus. Własnymi rękami karczowali kanadyjski busz z nadzieją na lepsze życie. Do dziś zachowali swoją mowę i obyczaje. Warto tam pojechać i to zobaczyć. Miałem ogromną ochotę, by włączyć się w tę rozmowę, bo w ręku trzymałem wznowioną właśnie przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie książkę „Kaszubi w Kanadzie” autorstwa Kazimierza Ickiewicza, która w sposób dość popularny opowiada historię półtora wieku emigracji Kaszubów spod Kościerzyny i Bytowa. W pierwszym odruchu chciałem ją sprezentować pytającemu, ale nie starczyło mi odwagi, a potem rozmowa potoczyła się na inne tory.

Tam właśnie jechaliśmy, na kanadyjskie Kaszuby. Z naszej osiemnastoosobowej grupy tylko Marian Gorlikowski, operator kamery, dotarł już w te strony. Niemniej jednak wzajemne kontakty Kaszubów z Kanady i Pomorza mają swoją kilkudziesięcioletnią historię. Od lat siedemdziesiątych jeździli tam kaszubscy badacze kultury, językoznawcy, historycy, ale także księża, działacze ZKP i zespoły prezentujące kaszubski folklor. W jakimś sensie był to zaczyn do odrodzenia się pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia kultury, języka i obyczajowości Kaszubów żyjących w diasporze od sześciu pokoleń. W 1998 roku powołali oni do życia Wilno Heritage Society, organizację skupiającą obecnie 800 kanadyjskich Kaszubów z powiatu Renfrew, ze stołecznej Ottawy, wielkiego Toronto, a nawet z odległego o kilka tysięcy kilometrów Vancouver. Kierują tą prężną organizacją potomkowie pierwszych osadników: David Shulist, Edward Chippior, Shirley Mask Connolly, Mike Coulas, Teenie Shulist, Philip Biernaskie, Ursula Jeffrey (Borutski) i Larry Serran. Za nimi stoi cała armia ludzi życzliwych i kochających swoje dziedzictwo: Etmańskich, Czapiewskich, Rekowskich, Picków, Trzebińskich, Stemplewskich, Kuików, Główczewskich, Rolbieskich. To oni przez kolejnych kilka dni mieli otworzyć dla nas swoje serca i domy.

Wilno. First Polish Settlement. Napis na drogowskazie świadczy jednoznacznie, że dotarliśmy do celu. Kilkaset metrów za stacją benzynową, naprzeciwko Wilno Tawern, pomiędzy dwie drogi wciśnięte jest Polish Kashub Heritage Muzeum. Skansen zbudowany i wyposażony przez nich samych. Czekają przygotowani do celebracji swojego wielkiego jubileuszu. – Niech bădze pòchwôlony Jezës Christus! How are you? Jakùż Wama jidze? – wita nas radośnie David Shulist. – Wszëstkò w pòrządkù? Nice to see you! Woła do nas angielszczyzno-kaszubszczyzną. Potem, któregoś wieczoru, będziemy się śmiali, że jest to jeden z 5 podstawowych dialektów języka kaszubskiego. Zachowali go przez kilka kolejnych pokoleń nie wiedząc nawet kim tak naprawdę są. Polscy księża, którzy przywędrowali za nimi do Ontario i odcisnęli ogromne piętno, co widoczne jest chociażby w nazwie Wilno, mówili im, że są Polakami. Byli nimi. Żarliwie modlili się po polsku w budowanych własnymi rękami kościołach pod wezwaniem św. Kazimierza, św. Jadwigi, św. Stanisława i Matki Boskiej Częstochowskiej. Każdego dnia śpiewali „Chto sã w òpiekã òddô Panu swémù” i chwalili Chrystusa „na wieczi wieków” – po polsku, czy po kaszubsku? Po polsku!

Aż przyszły lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku. Na kanadyjskie Kaszuby, które jeszcze wtedy się tak nie nazywały, zaczęli przyjeżdżać Polacy, którzy osiedlili się w Toronto i Ottawie po zawierusze II wojny światowej. Wraz z nimi przyjechali franciszkanie i młodzież harcerska. Rozmiłowali się w tutejszym krajobrazie, w żywicznym zapachu sosen, kryształowo czystej wodzie rozlicznych jezior i w ludziach bliskich im, choć nie takich samych. – Jô robił tej na gas station – tłumaczył mi któregoś razu David. – I przëjachalë Pòlôszë. Jô sã do nich ùcesził i biégóm, i wrzeszczã: Jakùż Wama jidze? A òni zdrzą i nick nie rozmieją… Było ich coraz więcej. Nie wszyscy przyjaźni i tolerancyjni, jak Anna i Tadeusz Żurakowscy, którzy założyli w latach osiemdziesiątych Polski Instytut Kaszuby. Niektórzy nieczuli na różnice kulturowe i odmienność losów, mało wrażliwi na czyjąś etniczność, co nierzadko demonstracyjnie okazywali po mszy w kościele, czy w restauracjach i pubach niewielkiego miasteczka Barry’s Bay. Wielu ontaryjskich Kaszubów poczuło się wtedy jakby gorszymi Polakami, gadającymi z niska – w przeciwieństwie do tych mówiących „z wësoka”. Choć wiedzieli, co do nich mówią, nie rozumieli ich. Lato się kończyło, obcy wyjeżdżali i wszystko wracało na stare tory.

Obchody 150-lecia emigracji Kaszubów do Kanady w wileńskim Kaszubskim Parku Etnograficznym 2 sierpnia 2008 roku otworzył John Yakabuski, członek parlamentu prowincji Ontario, potomek Kaszuby i Irlandki. Gromkim głosem zaśpiewał:

O Canada! Our home and native land!

True patriot love in all thy sons command.
With glowing hearts we see thee rise,
The True North strong and free!
O Kanado! Nasz domu i rodzinny kraju
Prawdziwie patriotyczna miłość rządzi wszystkimi Twoimi synami.
Z płonącymi sercami widzimy twe powstanie

Prawdziwa Północy silna i wolna!

Tego dnia słowa hymnu Kanady w ustach potomków tych, którzy ten kraj budowali, brzmiały w sposób szczególny. Przecież mają do nich pełne prawo! Kiedy ich dziadowie przybyli tu w 1858 roku, niezawisłej Kanady jeszcze nie było. Za datę powstania tego państwa przyjmuje się przecież dopiero rok 1867, kiedy to cztery dotąd niezależne prowincje stworzyły Dominium Kanady. Stali dumnie z wysoko podniesioną głową. Farmerzy, nauczyciele, rzemieślnicy, uczeni, politycy, księża. Wśród nich Nick Narlock zasiadający w kanadyjskim parlamencie, a obok senator Rzeczpospolitej Polskiej Kazimierz Kleina – szef kaszubskiego zespołu parlamentarnego, a dalej Konsul RP z Toronto i Władysław Lizoń, przewodniczący Kongresu Polonii Kanadyjskiej, który czuwa nad już prawie milionową społecznością Polaków w Kraju Klonowego Liścia. Prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, burmistrzowie Żukowa i Kartuz, kierownik Zespołu Pieśni i Tańca „Kaszuby”, redaktorzy z telewizyjnego magazynu kaszubskiego „Rodnô Zemia” i z Radia Kaszëbë, właściciele firm prężnie działających na Kaszubach, działacze oddziałów ZKP w Wejherowie, Gdańsku i Chmielnie. Po oficjalnych przemówieniach na scenę wyszła młodzież i dzieci, by zaprezentować kaszubskie tańce i inscenizację tułaczki ich prapradziadków. Rozejrzałem się w koło z podziwem patrząc na otaczające nas budynki skansenu. Mój wzrok zatrzymał się na centralnym miejscu tego etnograficznego parku, gdzie ułożone są kamienie, a na nich wyryte nazwiska rodowe założycieli liczącej dziś około dziesięć tysięcy dusz kolonii kaszubskiej. Chwila była podniosła. Dokoła łopotały na wietrze narodowe flagi kanadyjskie i czarno-złote kaszubskie.

Te same kaszubskie barwy przywitały nas następnego dnia przed kościołem Matki Boskiej Częstochowskiej w Wilnie. Ogromna świątynia wypełniona była do ostatniego siedzącego miejsca. Na czele procesji rozpoczynającej uroczystą mszę świętą wniesiono kopię figury Matki Boskiej Sianowskiej Królowej Kaszub. Podczas liturgii słowa odczytano lekcje i wyrecytowano psalm po kaszubsku. Patrzyłem, jak młode dziewczyny z Wilna z dumą i ogromną tremą podchodziły do ustawionej w prezbiterium ambony. Potem na tę ambonę wszedł ksiądz Ambrose Pick. Ten leciwy już, emerytowany proboszcz parafii świętej Jadwigi w Barry’s Bay, potomek kanadyjskich Kaszubów, po raz pierwszy w życiu publicznie odczytał Ewangelię w języku kaszubskim. Siedzący przede mną David Shulist nie wytrzymał emocji. – To je tak pierszi rôz! – szepnął. – Të mùszisz wiedzec, co jô terôz czëjã. Ksiądz Pick skończył czytać Słowo Boże, ale nie przestał mówić po kaszubsku. Wziął do ręki egzemplarz „Żëcégò i przigòdów Remùsa”, powieści Aleksandra Majkowskiego przetłumaczonej właśnie na angielski i wydanej przez Instytut Kaszubski. – Tu je całô prôwda ò nas! Stądka wa sã dowiéta, jak żelë naszi starëszkòwie ë czemù òni mùszelë wëcągnąc do Kanadë. To je najô historiô!

W Kanadzie musisz mieć swoją historię. – To 30 milionowy kraj wielu kultur – powiedział mi kiedyś David Preston ambasador Kanady w Polsce. Zrozumiałem to dopiero tam na miejscu. Dobitnym tego przykładem jest oczywiście frankofoński Quebek. Wyraźnie widać to także na Kaszubach, gdzie indiańskie nazwy mieszają się z nazwami kaszubskimi, irlandzkimi i niemieckimi, gdzie każda ulica nosi imię rodziny, do farmy której prowadzi: Czapieskie Road, Peplinskie Road. Gdzie na przystanku szkolnego autobusu widnieje napis „Rôczimë na Kaszëbë”, a kelnerka w tawernie pyta: „Kawa czë arbata?”, no i gdzie właściciel stacji benzynowej nalewając paliwo zagaduje: – Wiele móm wlôc ti benzynë? Gdzie wreszcie podczas sylwestrowego turnieju hokejowego rywalizują ze sobą drużyny Polish Hussars i the Kashubian Griffins. – Më za długò nie znelë swòji historii. Powiedział mi pewnego razu David Shulist. – Më sã z tim lëchò czëlë. Më chcëlë bëc Pòlôchama, ale më nima nie bëlë. Dlô mie wszëstkò sã zaczãło tak na prôwdã dopiérze w 1997 rokù, czej mój òjc dôł mie w darënkù ksążkã ksãdza Aloysiusa Rekòwsczégò „The saga of the Kashub people in Poland, Canada, USA”. Jô przeczëtôł stronã, drëgą, a tej jô ju ni mógł skùńczëc czëtac. Później chodził od domu do domu, od przyjaciół do znajomych i mówił im: Më jesmë Kaszëbi! A oni patrzyli na niego, jak na tego „letczégò w głowie”. – I dali chòdzã, i nie skùńczã. Wiedno Kaszëbë! – z dumą mówi David, którego w tych działaniach wspiera żona o polskich korzeniach, Diana Honey z rodu Mioduszewskich. Na co dzień on prowadzi sklep z farbami, a ona internetowy serwis dla golfistów.

Śniadanie w rodzinie Edwarda Chippiora jest naszym ostatnim wspólnym spotkaniem z kanadyjskimi Kaszubami podczas tego pobytu w Kraju Klonowego Liścia. Może powinno się mówić raczej o Kraju Klonowego Syropu? Ten rozdzierająco słodki przysmak przez porządnego mieszkańca Kanady dodawany jest niemal do każdej potrawy, także przez miejscowych Kaszubów. Ed i jego żona wynajmują część swojego domu w ramach popularnego wśród turystów „Bed and Breakfast”. Raczymy się naleśnikami, sadzonymi jajkami i „przëpiekłima bùlwama” i znowu wraca temat, który od początku tej podróży drąży Daniel Czapiewski, właściciel Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku. – To gdze më ta chëcz dostóniemë? – pyta. Przecież ma już u siebie Dom Sybiraka, także tego kaszubskiego, wywiezionego przez Rosjan w roku 1945. Ma „Dom na głowie”, który symbolizuje czasy PRL, ma bunkier partyzantów „Gryfa Pomorskiego”. Teraz chciałby mieć jeszcze chatę pierwszych kaszubskich osadników w Kanadzie. I nagle Ed Chippior swoim doskonałym kaszubskim, którym oprócz niego posługuje się tutaj według szacunkowych danych jeszcze około 300 innych osób, mówi: – Daniél, kò jô móm taczi bùdink! Pòjle za mną, jô cë gò pòkôżã. Daniel jest przeszczęśliwy. Cały tydzień, jak tylko mógł, z bratem Maciejem i senatorem Kleiną odłączali się od grupy i chodzili od farmy do farmy przedstawiając ideę przeniesienia oryginalnego domu pierwszych osadników na Kaszuby. Nachodzili się zdrowo, bo każda taka farma liczy sobie od 200 do 500 akrów. U Etmańskich mieli taki dom, ale to dla nich zbyt cenna pamiątka. Shulistowie też traktowali budynek po swoich pradziadkach jak relikwię. Trebinskie nie oddaliby ani piędzi ziemi, bo ich ziemia to ich dom. Chippiorowie nie inaczej do tego podchodzą, ale czego się nie robi dla sprawy kaszubskiej! W rzecz całą włączył się już kaszubski parlamentarzysta Nick Narlock i polska ambasada. Być może już w listopadzie br. „Dom emigrantów” przyjedzie do Szymbarka.

Po drodze na lotnisko zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Barry’s Bay. Wszędzie widać tu Kaszubów. W witrynie jednego ze sklepów na tle klonowego liścia namalowany jest czarny gryf. Szyld kancelarii prawnej rodzeństwa Yanta zdobi element z kaszubskiego haftu. W miejscowej galerii, a zarazem punkcie informacji turystycznej obejrzeć można wystawę fotografii Jima Blomfielda „Kashuby-Kaszuby”, a na piętrze obrazy kaszubskich artystów, w tym m.in. Shirley Mask Connolly. Wśród pamiątek w sklepie z tysiącami drobiazgów można też znaleźć rzeczy zdobione kaszubską ornamentyką lub wyszywane ręcznie serwety. W pubie, gdzie jemy lunch, przy sąsiednim stoliku starsze panie rozmawiają po kaszubsku. Dwie miejscowe gazety, które właśnie się ukazały, informują obszernie o obchodach jubileuszu 150-lecia emigracji Kaszubów do Kanady. Nie chce się wracać. Przez ten cały czas czuliśmy się tu, jak u siebie w domu.

Artur Jabłoński